Jak pewnie da się zauważyć- mój blog z zamierzonego „profesjonała” schodzi na tzw. psy, czyli piszę sobie jak mi się podoba, nie zwracając większej uwagi na to, czy komuś jeszcze również. Albo inaczej- zupełnie olewając charakterystykę odwiedzin i kładąc laskę na Twoje upodobania.
Dlaczego? Bo czego bym z sieci nie wyczytał związanego z poprawą statystyk [a są wnioski z onych blogerowi jedynym ratunkiem w przypadku doła odwiedzin, który właśnie zaliczam] to i tak okazuje się, że znane i proponowane wszem rozwiązania mnie nie interesują. Zabiegi poprawiające traffic [wg porad tych, co to mają ponoć heavy traffic] polegają bowiem na lansacji bloga za wszelką cenę i nachalnie, komercjalizacji treści oraz adaptacji do społeczności dwazerowych [już- ponoć- trzyzerowych, sic!].
Dziękuję, jakoś mi nie po drodze. Taki ten blog więc chyba już musi być; bez -acji wyżej dupy nie podskoczę. Półtora roku działalności i nadal jeno kilkadziesiąt odwiedzin dziennie… Kontent jak widać sam się nie broni.
Moja droga/ miły mój! Nie dość, że netmuzyka traktuje o niszy, jaką nadal jest netaudio, to jeszcze nie zapodaję pop’u raczej. Ani rocka stricte. Ani disco zupełnie. Daję TO, CO MOIM ZDANIEM NAJLEPSZE W NECIE. Staram się nie oszukiwać– ani Ciebie, ani siebie.
Dobrze. Tyle tytułem wstępu, [lubię sobie przy pisaniu o niesencjach troszkę popłynąć, -5 punktów dla bloga za przynudzanie, w skali od 1 do 4] teraz natomiast zapraszam do lektury niniejszego wpisu: oto przed Tobą Nowa Niesencja, jak zwykle sprofilowana i miesiącami dopieszczana.
Ale pozwól, że wcześniej jeszcze jedna, mikra dygresja: Niesencje. Po co ja to robię?
Bo zawsze lubiłem składanki! Zawsze trochę czułem się didżejem, natomiast czas pokazał, że nie nadaję się do kręcenia imprez. Natomiast w przypadku selekcji do ściągnięcia słuchasz tej muzyki w samotności: w domciu, samochodzie, na rowerze. Lub nie w samotności, ale na własne życzenie. Lub wcale nie słuchasz, przecież nie nalegam! Natmoast nie możesz mieć mi za złe, że zjebałem imprezę tą swoją nie w temacie muzyką! Poza tym- to Cię nic nie kosztowało!
No to teraz o ósemce: uwielbiam Sade, Portishead lubię [to na początek, bo żona kazała]. Dianę Krall, Angelique Kidjio z przyjemnością. Katowałem Siouxie Sioux. Były czasy 4AD- Dead Can Dance, Cocteau Twins i This Mortal Coil. Przeżyłem fascynację Laurie Andersson, Niną Hagen i napocząłem lekko Diamandę Galas, że o liźnięciu Kate Bush nawet nie wspomnę. Kory jeszcze wczesnej posłuchiwałem, Maanaamu w sensie… Nosowska w późniejszych wcieleniach, Michelle Ndgeocello, czy jak jej tam. Ta laska ze Swans, nie pamiętam i nie chce mi się sprawdzać w guglach jej personaliów. Czasem Ursula Rucker. Rzadziej Ewa Bem. [Czy jak napiszę słowo Doda, to wzrośnie mi słupek? Zobaczymy, co na to gugle ;]. No i wokalistki nu-jazzowe, soulowe, chórki- długo by wymieniać.
Szczerze- zakochany jestem w kobietach. I w ich głosach. I tym razem to właśnie kobiece wokale, oczywiście śpiewająco bezinteresowne zapodaję w 12-kawałkowym, słodko-kwaśnym puddingu. Czemu puddingu? Bo rzecz cała w angielskim lingłydżu.
Nie będę rozważał całości punkt po punkcie- jedno wiedz! Same baby, różne wcielenia; raczej spokojnie– z naciskiem na „raczej” [jak to na niesencjach] i raczej dziwnie, z naciskiem na „dziwnie” [jak to na niesencjach]. Chociaż bez fajerwerków i przyjaźnie. Mdło nawet porcjami, ale uważam, że z umiarem. Bez dreszczy i bez znudzenia- klasyczny produkt miękko-półtwardy.
Co do prawnej strony przedsięwzięcia- tagi mp3 są jednoznaczne; nawet jeśli coś nie istnieje już w sieci- jest link do strony skąd pochodzi/ł oryginał. Jak na razie zdarzyło mi się, że kilka kawałków już nie funkcjonuje poza niesencją, ale nikt się z pretensjami nie zgłasza. Biorę to za dobry omen i robię swoje.
Traklista? A po co? Zassij z archive zipa– po rozpakowaniu wszystko stanie się jasne. Nie chcesz zipa ssać? Odtwórz sobie na last-fm, tam też zapodasz, ale nie w 192 tylko w 128 kbps, i to jeszcze na dodatek nie w jednej paczce. Co kto lubi.
A- tym razem celowo zakończyłem składankę takim tematem, że aż poczujesz się lepiej, gdy zapodasz wszystko jeszcze raz. To troszkę dramatyczne, ale sprawdź to- ostatni numer urywa się tak, że siemasz! Dziwne uczucie, przynajmniej ja tak doznaję.
Na koniec, ale po najważniejsze- okładka, którą widzisz powyżej powstała w aparacie i komputerze niejakiego Footszaka, co w Danii szkolił się i fotki robił [szkoli? robi? nie wiem…]. Dziękuję Footszaku tym samym po raz pięćdziesiąty!
PS. Znalazłem 19-cie dyskietek z moimi kawałkami [tworzonymi na FastTrackerze 2] z roku 1997. Cała późniejsza reszta poszła się jebać- była zgrywana na płytach CD basfa [teraz emtec- nie polecam], z których zlazła po latach powłoka… A szkoda, bo wiele perełek swego czasu skomponowałem [może znajdę jeszcze kasetę?].
Niebawem i o tem! Tymczasem polecam żeń-niesę i o jakiś komentarz poproszę!